Jadąc do Dębna wiedziałem, że jestem w życiowej formie. W środę przed startem zrobiłem jeszcze ostatni krótki akcent 6km po 3:24/km przerwa 3 minuty + 1km po 3:01/km. Czułem się na prawdę świetnie. W czwartek zrobiłem spokojne wybieganie. W piątek wyjątkowo zrobiłem dzień wolny. W sobotę wyjazd na zawody, weryfikacja do biegu, zameldowania w hotelu, spokojne rozbieganie 5km zakończone rolowaniem, kolacja i do spania.
Rano budząc się o godz. 6:00 zobaczyłem że za oknem mocno pada deszcz. Sprawdziłem szybko pogodę, a tam nie wyglądało optymistycznie . Do 11:00 ma padać i 94% wilgotności, ale jakoś się tym mocno nie przejąłem.
W dniu zawodów 2 godz. Przed startem gromadzilo się już sporo zawodników i kibiców. Czas lecial w mgnieniu oka. Deszcz przestał padać. Kilka rozmów z zawodnikami i już trzeba było się rozgrzewać oraz załatwić sobie miejsce na wodę i węgle w strefie umożliwiającej picie i jedzenie w czasie biegu. Na szczęście znalazłem sympatycznego Pana który zadeklarował się, że przypilnuje i będzie podawał wodę. Chwała Bogu !! Przyznam że trochę stresu było i zdałem sobie sprawę, że jednak do maratonu trzeba dwojga 😁(dobrze byłoby mieć trenera lub partnera, który zajmowałby się takimi rzeczami). Zatem szybka rozgrzewka w nerwach, odliczanie i start. Mój trzeci maraton w życiu ruszył.
Pierwsze 5 kilometrow razem z Wojtkiem Kopciem , Damianem Swierdzeweskim i Tomkiem Szymańskim, który był naszym prowadzącym rozpoczęliśmy zgodnie z planem w granicach 3:23-3:20/km. Na 8 km przyjąłem pierwsze węglowodany ( vitargo + woda ).
10km minęliśmy z czasem 33 minuty i 9 sekund a ja się czułem znakomicie. Pomyślałem , że w zeszłym sezonie podobnie biegałem na biegach na 10km o "Puchar Sołtysa" 😁 . Czułem się dobrze i nie zamierzałem zwalniać. Chłopaki, mowa tu o Damianie i Wojtku zaczęli mocno naciskać na Tomka, biegnąc obok niego, co przyczyniało się do szybszego tempa. Starałem się ich uspokajać, aby nie szaleli, bo jeszcze nawet nie ma połowy. Co się okazało później... Bardzo słusznie.
Na 16km Tomek zszedł. Podziękowaliśmy mu za prowadzenie i w pełni sił ruszyliśmy dalej. Chłopaki znów się podpalili i 17km wyszedł najszybszy 3:09/km. Biegnąc za plecami ponownie starałem się ostudzić emocje i hamować kolegów. Na około 19km przyjąłem druga dawkę węgli ( Vitargo + woda).
Półmaraton minęliśmy z czasem 1:09:56. I tu pojawił się pierwszy kryzys, bardziej psychiczny niż fizyczny. Trochę się przestraszyłem wyniku, ale szybko się opanowałem i nabrałem psychicznej pewności siebie. Krzyknąłem do siebie - dasz radę, jesteś gotów na dobry wynik.
Na około 22-23km mocno szarpnął Wojtek. Powoli uciekając mi i Damianowi. Chwila zastanowienia czy iść za Wojtkiem? Czy zostać z Damianem? Postanowiłem zostać. I była to kolejna dobra decyzja.
Na około 27km przyjąłem trzecia dawkę vitargo z wodą. Nagle dogoniliśmy Wojtka. Po paru metrach zauważyłem, że Wojtek został. Byłem bardzo zaskoczony tym bardziej , że ja dalej czułem się świeży. Wszystko szło idealnie, jeszcze żadnego fizycznego kryzysu nie miałem. Pozostawiając daleko Wojtka Kopcia razem z Damianem minęliśmy 30km na wynik prognozujący na mecie poniżej 2 godz. I 20min.
Na 32km Damian mocno osłabł i wpadł kilometr 3:27/km Pomyślałem, że teraz ja trochę pociągnę. Licząc, że Damian będzie biegł za plecami. Niestety, ale został w tyle. Na około 34 km zmęczenie, już dawało o sobie znać. Pojawiło się przede wszystkim lekkie boleści żołądka i zdecydowałem, że nie wezmę kolejnych węgli. Z perspektywy czasu uważam, że ten ruch pozbawił mnie wyniku poniżej 2 godz. i 20 min.
Do 35km biegłem cały czas w granicach 3 min. i 20 sek. Na 36km pojawił się mocniejszy wiatr i tempo spada do około 3:30/km. Nagle zaczyna brakować mi sił. Kryzysu wielkiego nie ma, ale w głowie zaczynam liczyć, że nawet jak mocno osłabne to i tak wynik na mecie będzie dużo lepszy niż moja zyciowka. Gdyby wtedy ktoś mi krzyknął? Powiedział, że zbliżam się do kolejnego zawodnika, a był nim Mariusz Gizynski. Może bym się zebrał w sobie? A ja po prostu odpuściłem. "Głowa" po prostu chciała dowieźć wynik jak najmniejszym kosztem dla organizmu. Nie wiem może chwilowy brak koncentracji, motywacji? W wśród środowiska biegowego na podobne zjawisko mówi się, że jest to "puszczenie biegu". Może wpływ na to miało ostatnie spożycie węglowodanów na 27km?
Najwolniejszy okazał się być 38km. GPS pokazał 3:40/km. W tym momencie dogonił mnie Damian, który już do mety prowadził i utrzymywał tempo w granicach 3:35-3:30/km. Na 3 km do końca myślałem, już tylko o dobiegnięciu. Ciezko było mi się zmotywować, aby doprowadzić się do gorszego stanu. Za co jestem teraz na siebie zły.
Na metę wbiegam i nawet się nie kładę. Czas na mecie 2 godziny i 21min. 48 sek. Życiówka o 9 min. Zawodnicy za meta leżą wyczerpani. Wszyscy składają gratulacje. Podchodzi Wojtek Piwowarczyk, patrzy na mnie i zdziwiony mówi , ze w ogóle nie widać, że jestem zmęczony. Na mecie dowiaduje się, że padły na prawdę super wyniki, trzech zawodników z minimami na Igrzyska. Ze swojego czasu i miejsca oczywiście bardzo się cieszę, bo w ciemno bez zastanowienia, wziąłbym taki wynik. Lecz mały niedosyt pozostaje. Druga szansa w życiu na złamanie 140 min w maratonie już może się nie powtórzyć. Tu wszystko złożyło się idealnie. Dobre warunki , bieg idealnie rozprowadzony, samopoczucie i przygotowanie idealne. Z drugiej strony uświadomiłem sobie, że jeszcze są spore rezerwy. Złamanie 2 godz. I 20 min jest mocno realne. Przez ten bieg nabrałem znów w wiary w siebie a co najważniejsze dobrze się bawiłem i bieganie dalej sprawia mi frajdę. Uważam, że wynik uzyskany w tym maratonie jest moim najbardziej wartościowym ze wszystkich dystansów. Cieszę się, że wróciłem na swój najwyższy poziom.