Nie tak wyobrażałem sobie zakończenie sezonu. Jednak maraton to nie 10km. Na krótszych dystansach da się oszukać organizm, który nie jest do końca przygotowany. Maraton jednak ma to do siebie, że wypomni Ci każdy nie zrobiony trening.
Jadąc do Valencji wiedziałem, że nie jestem w szczycie formy, ale założyłem, że będę starał się trzymać prędkości 3:20/km jak najdłuższej. Dawałoby to wynik 2:20 w maratonie. Interesowała mnie tylko życiówka. Dlatego postanowiłem, że zaryzykuję. Teraz z perspektywy czasu, wiem, że było to błędne myślenie, ale jak powiadają z porażki można nauczyć się więcej, niż ze zwycięstwa. Faktem jest, że taki zimny prysznic na pewno mi się przyda i może bardziej zmotywuje mnie do pracy na treningach.
Wracając do samego startu w Valencji, już dzień wcześniej odbierając pakiety można było zauważyć, że to będzie wielkie święto biegania w tym mieście. Na tak dużym biegu jeszcze nigdy nie byłem. Trzeba przyznać, że dla organizatorów 30 tysięcy biegaczy nie stanowiło problemu. Organizacja przed biegiem jak i w dniu startu była na najwyższym poziomie.
Oczywiście nie mogło się obyć bez przygód dzień przed startem. Podczas szykowania rzeczy do startu i przypinania numeru, zorientowałem się, że mam zły numer startowy. Wiązałoby się to ze startem z 6 strefy startowej. 45min po elicie. Nie było wyjścia, szybko udaliśmy się do Expo i punktu wydania pakietów. Trochę było stresu ponieważ była godzina 20:00 a odbiór pakietów był do 21:00. Na miejscu okazało się, że nie potwierdziłem w mailu swojego wyniku i zostałem losowo przypisany do 6 strefy. Na szczęście po potwierdzeniu swojej życiówki udało się zmienić numer na 1 strefę.
W dniu startu przebiegło wszystko pomyślnie i zgodnie z planem. Lekkie śniadanie, bułka z masłem i dżemem, troszkę kawki i za godzinę udałem się na rozgrzewkę. Start był o 8:15, trochę szybko, ale nie stanowiło to dla mnie problemu. Na cały bieg miałem przygotowanych 5 żeli. Na 10, 20, 30, i 40km oraz 5 żel zapasowy.
Stojąc na starcie dobrze wiedziałem, że wokół mnie mnóstwo znakomitych biegaczy, więc będzie trzeba uważać na samym początku. Start odbywał się na moście, więc było dosyć wąsko. Trzeba było uważać, aby się nie potknąć lub nie skończyć udziału w maratonie po paru metrach zadeptanyn lub kontuzjowanym.
Na pierwszym kilometrze ustawiła się dosyć pokaźna grupa, gdzie prowadzili pacemakerzy. Było nas chyba około 40 osób. Patrząc na początku na tempo pomyślałem, że z pewnością jest to grupa prowadzona na wynik 2:20. Postanowiłem się ich trzymać i biec nie patrząc na tempo i czas. Wierzyłem, że ta grupa zawiezie mnie po dobry wynik. Zaryzykowałem. Było to dla mnie coś innego niż podczas dotychczasowych startów w Polsce czy we wcześniejszym maratonie. Do tej pory biegałem sam lub maks jeszcze z dwoma zawodnikami. Tu natomiast blisko 40 osób biegło wspólnie. Samopoczucie miałem doskonałe co napawało optymizmem.
Po 6 km zacząłem jednak powoli wątpić czy słusznie postępuję. Na 8km postanowiłem spojrzeć na gps, i ku mojemu zaskoczeniu widzę tempo średnie z 8km po 3:15/km. Wiedziałem, że nie jestem w stanie utrzymać takiego tempa bo to już jest dużo szybciej. Dlatego też zwolniłem i czekałem na następną mniejszą grupę. 9km wyszedł po 3:26/km. Kiedy dołączyłem do grupy, gdzie biegł Wojciech Kopeć stwierdziłem, że to jest odpowiednia grupa na moją formę. Z nadzieją, że wcześniejsze szybkie kilometry nie wpłyną niekorzystanie na mój końcowy wynik, postanowiłem biec z nimi. 10km minąłem z czasem nieco poniżej 33min. Dalej było o 20 sek za szybko. Przed 15km poczułem pierwszy kryzys. Pomyślałem sobie, że na pewno nie jest to samopoczucie z Dębna z życiówki.
Starałem się przetrwać i dobiegłem do 21km. Połówkę minąłem z czasem 1 godzina, 10 minut i 10 sekund. Całe 10 sekund za wolno na upragniony wynik ale wciąż z szansą na życiówkę. Na 25 km pojawił się poważny kryzys. Kolka i zmęczenie, ciężko utrzymać mi tempo grupy. Na 26 km zwalniam a grupa ucieka. Zostaję sam i zaczynają mijać mnie kolejni zawodnicy. Próbuję się kogoś złapać za plecy, lecz bez skutku. Nogi zakwaszone, ciężko się oddycha a kolka nie ułatwia. Tempo spadło do 4 min na kilometr. Mijam 29 km i postanawiam zejść z trasy. W głowie różne myśli… złość, wstyd i bezradność. Uświadamiam sobie, że za mało trenowałem, abym mógł myśleć o wyniku poniżej 2 godz i 20min. Obiecuję sobie, że tu wrócę i tym razem przygotuję się jak należy.
Sama atmosfera zawodów była niepowtarzalna. Biegałem w wielu biegach w różnych krajach. Jednak kibice w Valencji po prostu są najlepsi. A zwężane uliczki ludzi kibicujących blisko Ciebie, wystawiających ręce, pozwoliło poczuć się jak kolarz na Tour de France. Tego nie da się opisać. Jeżeli ktoś zastanawia się nad tym Maratonem to gorąco polecam. Na pewno nie pożałuje 😉