Walencja ostatnio zrobiła wielkie wrażenie na światowej scenie biegowej, wbijając się mocno w obieg popularności. Praktycznie wszystkie dystanse, które liczą się na ulicy - 10 km, półmaraton i maraton - zyskało tu sporą rzeszę fanów.
A co takiego ma do zaoferowania Walencja? Na pewno szybkie trasy, co oznacza, że liczba biegaczy na każdym poziomie wytrenowania jest imponująca. Właściwie, jeśli tylko porządnie zaplanujesz swój start, nie masz się co martwić o samotność na trasie. A z popularnością biegania w Walencji idzie w parze całkiem spora grupa kibiców, którzy otaczają trasę, co daje uczucie, jakbyś właśnie przechodził przez swoją własną biegową paradę.
I to tylko jedna strona medalu wpływająca na rosnącą popularność biegów w tym hiszpańskim klejnocie. Można wymieniać jeszcze sporo innych atutów, jak świetna organizacja biegu, malownicze hiszpańskie miasto, trasy stworzone do biegania, a także mnóstwo atrakcji dla rodziny czy znajomych przed i po zawodach.
Ciężko tu cokolwiek podważyć, bo biegi są tutaj po prostu idealne. Ale jak to z nami Polakami bywa, jak się uprze, to zawsze znajdziemy coś do skrytykowania.
Po udanym starcie w maratonie postanowiłem rzucić wyzwanie sobie i zarejestrowałem się na 10-kilometrowy bieg w Walencji. W moim planie był tydzień zasłużonej regeneracji, a potem intensywne trzy tygodnie, aby przygotować się do wyścigu i złapać świeżość tydzień przed startem. Niestety, moje plany szlag trafił. Przeprowadzka i prace przy domu pochłonęły całe moje dni, a treningi stały się jak piąta kula u nogi. Mimo wszystko postanowiłem stanąć na starcie, trzymając się nadziei na łut szczęścia i wiarę w swoje możliwości. A jak nie pójdzie zbyt dobrze, to przynajmniej planowałem dobrze się bawić i przetrzeć, jak to mówią.
Walencja, podobnie jak przed maratonem, przywitała nas piękną, słoneczną pogodą, godną najlepszych dni wiosny w Polsce. Temperatura około 20 stopni towarzyszyła nam podczas treningu. Ochłodzony wiatr i ciepłe promienie słońca sprawiły, że krótki rękaw i spodenki były jak skarb dla dziecka w pierwszym dniu wakacji. Zwłaszcza gdy mogłem biegać po ogrodach Turii w samym sercu miasta, mijając innych ludzi uprawiających różne formy aktywności fizycznej i rozbudzając nutę zazdrości wśród osób oglądających moje relacje z treningów w social mediach
Dzień przed startem odebrałem swój numer startowy. Niestety, samo expo nie imponowało zbytnio. Szkoda, bo miałem nadzieję na znalezienie idealnych sportowych okularów, ale niestety nic nie wpadło mi w oko. Expo ograniczało się do pięciu stanowisk, a atmosfera nie zwiastowała wielkiego biegowego wydarzenia, na które czekałem. Na szczęście, szybko odebrałem numer, więc miałem czas odpocząć przed wielkim dniem. I tak też uczyniłem. Ale no cóż, czasami nawet niespecjalne expo nie może zepsuć ekscytacji przed nadchodzącym biegiem, prawda?
Walencja zaczyna dzień nieco leniwie, co było doskonale widoczne w drodze na miejsce startu. Start biegu na 10 km umiejscowiony jest zupełnie gdzie indziej niż ten maratoński - po drugiej stronie ogrodów Turii. Godzina przed startem, a tam cisza i spokój. W tej chwili można było pomyśleć, że za chwilę pojawi się tu ponad 10 tysięcy biegaczy, ale na razie panowała cisza przed burzą. Spotykam wielu znajomych biegaczy z Polski i razem ruszamy na rozgrzewkę. Każdy z nas zdradza swoją taktykę na bieg, wiedząc, że tu zawodnicy mają zwyczaj szybko startować. Pomysł Bartka Falkowskiego, aby dołączyć do grupy na 32 minuty, wydaje się sensowny, więc podążam za nim z lekkim grymasem na twarzy. Bo ambicje zawsze są wielkie, ale tym razem postanowiłem schować je do kieszeni i postawić na rozwagę. Ruszamy więc 2 minuty po elitarnych biegaczach.
Pierwszy kilometr zaczynam niezbyt szybko - czas 3:07/km, a przede mną widzę grupę około 30 biegaczy. Myślę sobie, że jest świetnie, ale coś nie czuję tej biegowej rewelacji. Drugi kilometr, a tu nagle odskakuje grupka dziesięciu osób. Zdecydowałem się ich dogonić, więc czas drugiego kilometra to 3:02. Utrzymuję tempo z tą grupą, mijając kolejne kilometry w tempie 3:08-10/km. 5 km osiągam w czasie 15:45. Choć czuję się dobrze, zaczynam żałować, że nie dołączyłem do grupy z moim przewidywanym czasem. Dawno nie czułem takiego luzu na 5 km. O wiele bardziej byłem zmęczony podczas biegu 11 listopada w Poznaniu, gdzie uzyskałem wynik 31:19.
Kolejne kilometry mijamy pod wiatr, utrzymując tempo 3:08-3:10/km. Na 8 km czuję, że zaraz będę musiał przerwać bieg z powodu nudności - moje ciało daje mi znać, że być może było to niedotrenowanie. 9 km mijam najwolniej, coś koło 3:12/km. Uff jednak jak dobrze, że nie ruszyłem w szybszej grupie. Ostatni kilometr bez większej woli walki z czasem, z wynikiem 3:08/km. Końcowy rezultat to 31:35.
Cóż, nie zawsze plany wychodzą idealnie, ale jak mówią - ważne, żeby dobrze się bawić! Walencja może i nie zawsze jest łaskawa, ale z pewnością dostarcza niesamowitych biegowych przygód.
Po tym biegu zdaję sobie sprawę, że praktycznie wycisnąłem z siebie wszystko. Może mógłbym jeszcze urwać te 5 sekund na końcu, ale nie chciałem zbyt mocno siebie sponiewierać. W końcu nie walczyłem o rekord świata.
Najdziwniejszą rzeczą, która mnie spotkała po mecie, było brak medali. Dla tych, którzy biegają dla kolekcjonerskich osiągnięć, niestety tu nic nie znajdą. Wydaje się, że ten bieg jest skierowany do tych, którzy chcą poprawić swoje życiówki. Organizator podchodzi bardzo restrykcyjnie do ustawiania biegaczy w odpowiednich strefach. Znalezienie się w szybszej grupie grozi dyskwalifikacją, o czym organizator często przypominał przed startem.
Podsumowując moje epickie przemyślenia: lepszy najgorszy start niż najlepszy trening. A Walencja, z swoją słoneczną hojnością i pięknymi trasami, zdecydowanie umilała mi te wyjątkowe biegowe dni. No cóż, może i nie złapałem życiówki, ale za to złapałem trochę słońca i świetnej zabawy!
10 km może nie cieszy się tak dużą popularnością w Walencji jak maraton, ale jeżeli ktoś nie ma ambicji stania się maratończykiem i uwielbia krótsze biegi, to zdecydowanie polecam, zwłaszcza dla atmosfery i szansy na poprawę rekordów życiowych. Aczkolwiek, trzeba być na nie przygotowanym!